Od dłuższego czasu chodzi za mną myśl, żeby napisać tego posta.
Taki mój wniosek z obserwacji życia: prościej jest wyjechać do Afryki niż pomagać komuś stale tu, w Polsce, regularnie i po cichu. Wyjazdowi do Afryki - chcemy czy nie - towarzyszy atmosfera tzw. "wielkiego dobra:p", czyli tzw. "wielkiego buum" (ludzie mówią Ci: wow, pojechałaś do Afryki, ale jesteś odważna itd.). Potem jest wielkie łuuup, kiedy okazuje się że w Afryce wcale nie jesteś taka święta, dostrzegasz swoje słabości, jesteś czasem utrapieniem dla innych. Ho, ho, to jest ciężkie do niesienia - taka prawda o sobie.
Prawda, której się wstydzimy.
Ale wracając do tematu..
Trudniej jest pomagać komuś tu, w Polsce. Czemu? Bo to wymaga dania komuś naszego czasu, którego stale nam brakuje. Łatwo tu wpaść z zasadzkę. Na przykład po przyjeździe z Afryki zbierałam się przez 3 miesiące, żeby przyznać, że nie mogę dalej wmawiać sobie, że nie mam czasu by odwiedzić raz w tygodniu pewną niewidomą kobiecinkę, która potrzebowała mojej pomocy i która kocha mnie całym sercem. Może rzeczywiście czasu za dużo nie miałam, ale zawsze można być bardziej zorganizowanym. Jeszcze trudniej jest być miłym dla ludzi, z którymi spotykamy się na co dzień, których słabości nas drażnią i których my drażnimy swoimi słabościami.
Z drugiej strony... Może warto najpierw zdecydować się na wyzwanie (u mnie to był wyjazd do Afryki, czy wyjazd na wakacje do domu dla osób bezdomnych s. Chmielewskiej)? Bo może wtedy okaże się, że jesteśmy zdolni do miłości! O, i że miłość może dawać nam radość! :) I po to wreszcie, żeby zobaczyć że jest w nas dobro i pojąć że największym wyzwaniem jest wierność w miłości codziennej, zwykłej, tej bez błyszczenia i wielkiego "wooow"!.
Jedno jest pewne. Wyjazd do Afryki zmienił mnie. Stałam się odważniejsza. Wiem, jak daleko Bóg może się posunąć w swoich planach wobec mnie. 10 715 km (z Polski do Rwandy) - tak daleko na pewno, czy dalej? Nie wiem, nie sprawdzałam;)
Bóg może wymyślić sobie, że pojadę do Afryki i pojadę. Może również wymyślić, że będę święta i będę. Może czas przestać bać się wielkich pragnień? Każdego z nas Bóg Ojciec stworzył do rzeczy wielkich. A my mamy takie małe pragnienia. Tak, jestem powołana do rzeczy wielkich! I nie chodzi tu o wysokie mniemanie o sobie (jak powiedziałby Bilbo: znam siebie dość dobrze: na tyle dobrze, żeby stwierdzić, że nie znam siebie nawet w połowie tak dobrze jak On mnie zna, a w związku z tym to, co widzę złego, grzesznego w sobie jest tylko cząstką prawdy). On nie daje mi dostrzec całej mojej słabości i grzeszności, bo bym pewnie się sobą załamała. A kobieta nie może być sobą załamana;) Ma być piękna - tego chce Tata kobiet. Tu chodzi o to, że to On jest bezpośrednim źródłem dobra i miłości we mnie. Ale na prawdę!! To do Boga należy ocena, czy z mojej słabości, zarozumiałości i głupoty można wytworzyć świętość czy nie. Koniec i kropka. Kto nam wmówił, że świętość jest zarezerwowana dla świętych? A kim są święci? O ile wiem, to zwykli ludzie, tyle że otwarci na Boga. Przestańmy dukać do Boga o głupotach, prosić o pomyślne zdanie egzaminu, dobrego męża czy pracę. Przecież to nielogiczne modlitwy - On doskonale wie, czego potrzebujemy! To tak jakby małe dziecko prosiło matkę: "Mamo, proszę Cię o obiad, ubranie i łóżko do spania. Mamo, proszę Cię o obiad, ubranie i łóżko do spania. Mamo, proszę Cię o obiad, łóżko do spania i syrop na kaszel". Czasami przestajemy już nawet myśleć o tym o co się modlimy: "Mamo, proszę Cię o ubranie, syrop do spania i łóżko na kaszel.":p Szkoda słów! Szkoda marnowania czasu na takie prośby:p
Drugim źródłem dobra we mnie są inni ludzie. Pycha jest nielogiczna. Zaprzęgnijmy do pracy logikę! Wiem, że jest kilkoro ludzi, którzy stale się za mnie modlą. To sa zazwyczaj Ci, którym w jakiś sposób pomagam lub pomagałam (oczywiście oni tego tak nie widzą, ale prawda jest taka, że ich modlitwa jest 100x więcej warta niż moja pomoc). Jeśli oni się za mnie modlą to ich modlitwa wpływa na mnie. Dopóki wiem, że oni się za mnie modlą to nie mogę powiedzieć, że miłość, którą w sobie odkrywam zawdzięczam sobie. W związku z tym, jakiekolwiek wysokie mniemanie o sobie, czyli pycha nie ma żadnego logicznego uzasadnienia. Jest kłamstwem.
A teraz zdradzę ukryty zamiar, jaki miałam pisząc tego posta. Chcę Was zaprosić, zwłaszcza osoby z Warszawy, do włączenia się do akcji (stowarzyszenia SOLI DEO, do którego należę) "Rusz się i pomóż".
Uwaga reklama!
Proponujemy:
! Wolontariat dla zakochanych
! Wolontariat dla zabieganych
! Wolontariat dla leniwych i nieogarniętych
! Wolontariat "Męska Sprawa"
! Wolontariat "Babę zesłał Bóg"
W ramach każdego z nich mnóstwo propozycji. Kto zainteresowany - niech pisze na: wolontariat.solideo@gmail.com (tytuł: zrobiłbym coś dobrego;)