niedziela, 19 maja 2013

Wymyśliłam sobie, że chcę być święta :P A co! ;D

Od dłuższego czasu chodzi za mną myśl, żeby napisać tego posta. 
Taki mój wniosek z obserwacji życia: prościej jest wyjechać do Afryki niż pomagać komuś stale tu, w Polsce, regularnie i po cichu. Wyjazdowi do Afryki - chcemy czy nie -  towarzyszy atmosfera tzw. "wielkiego dobra:p", czyli tzw. "wielkiego buum" (ludzie mówią Ci: wow, pojechałaś do Afryki, ale jesteś odważna itd.). Potem jest wielkie łuuup, kiedy okazuje się że w Afryce wcale nie jesteś taka święta, dostrzegasz swoje słabości, jesteś czasem utrapieniem dla innych. Ho, ho, to jest ciężkie do niesienia - taka prawda o sobie.  
Prawda, której się wstydzimy. 


Ale wracając do tematu..
Trudniej jest pomagać komuś tu, w Polsce. Czemu? Bo to wymaga dania komuś naszego czasu, którego stale nam brakuje. Łatwo tu wpaść z zasadzkę. Na przykład po przyjeździe z Afryki zbierałam się przez 3 miesiące, żeby przyznać, że nie mogę dalej wmawiać sobie, że nie mam czasu by odwiedzić raz w tygodniu pewną niewidomą kobiecinkę, która potrzebowała mojej pomocy i która kocha mnie całym sercem. Może rzeczywiście czasu za dużo nie miałam, ale zawsze można być bardziej zorganizowanym. Jeszcze trudniej jest być miłym dla ludzi, z którymi spotykamy się na co dzień, których słabości nas drażnią i których my drażnimy swoimi słabościami.

Z drugiej strony... Może warto najpierw zdecydować się na wyzwanie (u mnie to był wyjazd do Afryki, czy wyjazd na wakacje do domu dla osób bezdomnych s. Chmielewskiej)? Bo może wtedy okaże się, że jesteśmy zdolni do miłości! O, i że miłość może dawać nam radość! :) I po to wreszcie, żeby zobaczyć że jest w nas dobro i pojąć że największym wyzwaniem jest wierność w miłości codziennej, zwykłej, tej bez błyszczenia i wielkiego "wooow"!.


Jedno jest pewne. Wyjazd do Afryki zmienił mnie. Stałam się odważniejsza. Wiem, jak daleko Bóg może się posunąć w swoich planach wobec mnie. 10 715 km (z Polski do Rwandy) - tak daleko na pewno, czy dalej? Nie wiem, nie sprawdzałam;) 
Bóg może  wymyślić sobie, że pojadę do Afryki i pojadę. Może również wymyślić, że będę święta i będę. Może czas przestać bać się wielkich pragnieńKażdego z nas Bóg Ojciec stworzył do rzeczy wielkich.  A my mamy takie małe pragnienia. Tak, jestem powołana do rzeczy wielkich! I nie chodzi tu o wysokie mniemanie o sobie (jak powiedziałby Bilbo: znam siebie dość dobrze: na tyle dobrze, żeby stwierdzić, że nie znam siebie nawet w  połowie tak dobrze jak On mnie zna, a w związku z tym to, co widzę złego, grzesznego w sobie jest tylko cząstką prawdy). On nie daje mi dostrzec całej mojej słabości i grzeszności, bo bym pewnie się sobą załamała. A kobieta nie może być sobą załamana;) Ma być piękna - tego chce Tata kobiet. Tu chodzi o to, że to On jest bezpośrednim źródłem dobra i miłości we mnie. Ale na prawdę!! To do Boga należy ocena, czy z mojej słabości, zarozumiałości i głupoty można wytworzyć świętość czy nie. Koniec i kropka.  Kto nam wmówił, że świętość jest zarezerwowana dla świętych? A kim są święci? O ile wiem, to zwykli ludzie, tyle że otwarci na Boga. Przestańmy dukać do Boga o głupotach, prosić o pomyślne zdanie egzaminu, dobrego męża czy pracę. Przecież to nielogiczne modlitwy - On doskonale wie, czego potrzebujemy! To tak jakby małe dziecko prosiło matkę: "Mamo, proszę Cię o obiad, ubranie i łóżko do spania. Mamo, proszę Cię o obiad, ubranie i łóżko do spania. Mamo, proszę Cię o obiad, łóżko do spania i syrop na kaszel". Czasami przestajemy już nawet myśleć o tym o co się modlimy: "Mamo, proszę Cię o ubranie, syrop do spania i łóżko na kaszel.":p Szkoda słów! Szkoda marnowania czasu na takie prośby:p 


Drugim źródłem dobra we mnie są inni ludzie. Pycha jest nielogiczna.  Zaprzęgnijmy do pracy logikę!  Wiem, że jest kilkoro ludzi, którzy stale się za mnie modlą. To sa zazwyczaj Ci, którym w jakiś sposób pomagam lub pomagałam (oczywiście oni tego tak nie widzą, ale prawda jest taka, że ich modlitwa jest 100x więcej warta niż moja pomoc). Jeśli oni się za mnie modlą to ich modlitwa wpływa na mnie. Dopóki wiem, że oni się za mnie modlą to nie mogę powiedzieć, że miłość, którą w sobie odkrywam zawdzięczam sobie. W związku z tym, jakiekolwiek wysokie mniemanie o sobie, czyli pycha nie ma żadnego logicznego uzasadnienia. Jest kłamstwem. 

A teraz zdradzę ukryty zamiar, jaki miałam pisząc tego posta. Chcę Was zaprosić, zwłaszcza osoby z Warszawy, do włączenia się do akcji (stowarzyszenia SOLI DEO, do którego należę) "Rusz się i pomóż". 
Uwaga reklama!
Proponujemy:
! Wolontariat dla zakochanych
! Wolontariat dla zabieganych
! Wolontariat dla leniwych i nieogarniętych 
! Wolontariat "Męska Sprawa"
! Wolontariat "Babę zesłał Bóg"

W ramach każdego z nich mnóstwo propozycji. Kto zainteresowany - niech pisze na: wolontariat.solideo@gmail.com (tytuł: zrobiłbym coś dobrego;)









środa, 13 marca 2013

Gdybym miała podsumować swój pobyt w Afryce z perspektywy czasu...


Wspominam wspaniałe chwile z dzieciakami, które nieraz były dla mnie nauczycielami bliskości, miłości, wdzięczności, modlitwy. 

Moja "nauczycielka"  - Solange :)

Z drugiej strony... Z pobytem w Rwandzie wiązało się doznanie pewnego zranienia, które było dla mnie lekcją pokory.  Choć początkowo rzuciło cień na moje wspomnienia stamtąd to jednak równocześnie zapoczątkowało serię pozytywnych rzeczy w moim życiu. 

Wszystkie elementy mojego życia zaczęły się w ostatnim czasie układać w układankę. To zabrzmi dziwnie, ale poczułam, że się "starzeję" ;) Czuję się gotowa do podjęcia w życiu nowych ról. 

Z perspektywy czasu...
Zacznę od tego, że niesamowicie posmakowała mi owsianka (która nota bene jest bardzo zdrowa). Przez ostatni miesiąc był niejeden taki trudny dzień, kiedy wracając do domu pocieszałam się w myślach - nie martw się, w domu zjesz owsiankę! ;) I od razu uśmiechałam się na tę myśl:) Generalnie poza owsianką stwierdziłam, że jednak warto zacząć się zdrowo odżywiać, więc postanowiłam, że po jednym zdrowym produkcie tygodniowo warto wprowadzać do jadłospisu. Warto pamiętać, że je się nie tylko dla żołądka ale też dla mózgu, który woła: "nakarm nie!!" a jak nie nakarmisz to się nie skoncentruje i tyle.

W Afryce, gdzie czas płynie inaczej. Podczas wykonywania moich zadań w Rwandzie tego czasu jednak stale mi brakowało. Zastanowiło mnie to. Wraz z powrotem do Polski postanowiłam to zmienić.Ostatnie kilka miesięcy są dla mnie okresem przejmowania kontroli nad swoim życiem.  Przecież nie jestem małpką, która biegnie po banana, gdy ten tylko się pojawi, bo ma taki odruch.  To nie potrzeby chwili mają mnie determinować, nie świat który jest wokół. W moim świecie ( w moim życiu) ja rządzę, ja decyduję co jest dla mnie ważne, co wybierać. Kalendarz. Planowanie. Co warto zrobić - najłatwiejszą sprawę, czy na początek dnia zmusić się do wykonania najważniejszego zadania, które można poznać po tym zazwyczaj, że najmniej mi się chce je wykonać. Innymi słowy to to zadanie, którego wykonanie/niewykonanie przyniesie największe konsekwencje dobre/złe. Decydowanie, co jest ważniejsze - czas na relacje z ludźmi czy czas na naukę? Czas dla siebie czy wymaganie od siebie na maxa? Strasznie trudna sprawa. Nieraz trzeba wybierać między rzeczami równie ważnymi...

Afryka nie Polska. Nie mogłam zabrać wszystkich potrzebnych mi materiałów, a na miejscu przy przygotowywaniu szkoleń czasami brakowało mi jakiś informacji, których z pamięci nie mogłam wyłowić... A ostatnio zaczęłam się zastanawiać: po co w ogóle uczyć się do egzaminów? Po co przygotowywać się na zajęcia, jeśli te treści i tak zostaną przeze mnie zapomniane albo będą  niedokładnie pamiętane przez co i tak nie będę z nich mogła skorzystać? Mam raczej krótką pamięć, więc tym bardziej szkoda mojego cennego czasu zużytego na zapamiętywanie danego materiału, jeśli i tam zamierzam go zapomnieć. Dość tego. Zaczęłam planować powtórki, z kalendarzem. Okazało się, że to nie boli:) Dobrze opracowany system powtórek sprawia, że powtórzyć materiał można w kilka minut.Okazało się również, że wierność temu systemowi nie jest łatwa, ale przynajmniej wiem, czego mam próbować się trzymać.

Afryka nieprzewidywalna. Nie warto się przejmować, że coś nie idzie tak jakbym chciała. Dużo lepsza jest postawa spodziewania się, że zmiany, kryzysy, trudności przyjdą więc moją rolą jest z jednej strony  sytuacji w różnych dziedzinach mojego życia po to by je przewidzieć, a z drugiej strony być gotowym na szybką, elastyczną reakcję. Z Rwandy wróciłam bardzo zmotywowana do nauki. Stwierdziłam, że po 3 miesiącach prowadzenia szkoleń chętnie siądę po drugiej stronie i uzupełnię swoją wiedzę. Niestety czekał mnie szok... Ile czasu straciłam na narzekanie na niektóre nic nowego (moim zdaniem) nie wnoszące przedmioty na mojej uczelni, a raczej ich prowadzenie. Głupota... (moja) Gdybym nie robiła z siebie ofiary losu przez kilka miesięcy to bym znacznie więcej skorzystała z czasu, który spędzałam na uczelni. Teraz po prostu, gdy nic na zajęciach nowego się nie dzieje to czytam naukowe artykuły i pogłębiam wiedzę z dziedzin, które mnie  interesują. Po drugie: gdybym szybciej zareagowała może można by było coś zmienić w stylu prowadzenia ćwiczeń, zagadać z prowadzącym, dać informację zwrotną?

Afryka jest twarda. Wymaga. Albo przyniosłam sobie ciepłą wodę do mycia, albo musiałam myć się w zimnej. 
Typowym obrazem w Rwandzie są ręce wyciągające się w kierunku białych po pieniądze (uwaga: nie zawsze, nie wszyscy!). Albo będziesz inwestować w rozwój swój czas i zaangażowanie, albo Afryko, pozostaniesz biednym kontynentem (piszę to ze świadomością, że jest ogram czynników, które uniemożliwiają  rozwój, ale też nie można zrzucać 100% odpowiedzialności za biedę z siebie) . "Jak sobie pościelisz tak się wyśpisz."  Nauczyłam się, że zasad, które żądzą życiem nie można złamać. Można złamać tylko siebie przeciwko zasadom (z Coveya). Wszystko ma swoje konsekwencje. Jeśli nie wyśpię się, kolejnego dnia w pracy doświadczę skutków mojego wczorajszego wyboru. W naturze nic nie ujdzie płazem. Oczywiście mogę uciekać od konsekwencji, zwalając winę za swoje wybory na pogodę, kogoś innego, na brak czasu, na środowisko, czy wychowanie itd ale to działanie na swoją niekorzyść. W ten sposób stawiam siebie w roli ofiary losu, bezbronnej, która nic kreatywnego nie może wymyślić, żeby wyjść z trudnej sytuacji. Przecież zależy mi na tym, by osiągnąć sukces, a droga do niego wymaga wzięcia odpowiedzialności za popełnione błędy. Z pomocą przychodzi chrześcijański rachunek sumienia, który mówi o tym, by się przyznać do błędów - przed sobą i przed innymi.

Rwanda. Wspomnienia... :)

W realizacji projektu w Ośrodku dla Niewidomych w Rwandzie miałam swoje porażki i sukcesy. Gdybym niektóre rzeczy mogła zrobić drugi raz, zrobiłabym je lepiej, inaczej. Doświadczenie - złotem. Edison mówił, że zanim wynalazł żarówkę, wynalazł ileśdziesiąt lub ileśset sposobów jak żarówki nie wynaleźć. Z tymi błędami i porażkami nie jest wiec tak źle. Staram się trzymać zasady, by nie traktować ich jak wielkiego zła, tylko skoro już się stały - maksymalnie wykorzystać. Jedną z cech inteligencji dynamicznej jest elastyczne myślenie które zakłada szybkie odnalezienie się w nowej sytuacji. Z błędów trzeba wyciskać soki, a nie się nad nimi użalać. Tym sokiem jest rozpoznanie błędu i obrócenie go na swoją korzyść poprzez wyciągnięcie nauki na przyszłość.

Jest 23.34. Czas spać. :)
Dobrej nocy, moi drodzy!

PS. Generalnie polecam wszelkiego rodzaju wolontariaty, bo dużo uczą.