czwartek, 23 sierpnia 2012


Raport zdjęciowy - wałkowanie mopa: warsztaty

Szkolenia trwają (mam nadzieję, że już kupy się trzymają;). Pierwszy dzień nowego cyklu był trudny... Mimo wielogodzinnych przygotowań slajdy w ostatniej chwili poprzestawiały mi się w prezentacji i wyszło z tego niezupełnie to, na czym mi zależało:] Nie potrzebnie trzymałam się tej prezentacji, zamiast mówić z głowy o tym, co ważne. No ale pierwszy raz - zaliczony. Wnioski są - najważniejsze.  
Zerwałam więc z teorią i nawiązałam bliższy związek z warsztatami. Pozostanę im wierna już do końca. Tak więc wałkujemy metodę ośrodków pracy (MOP) ze wszystkich stron.
A wychodząc z założenia, że najlepiej zrozumie ten, kto doświadcza na własnej skórze - pracujemy stale
w symulatorach i z programem nauczania na konkretnych tematach.

Prowadzenie szkoleń to dla mnie przyjemność (oczywiście w pakiecie jest też trud przygotowań, a czasem i małe porażki wymagające zmian) Ale generalnie, o losie, wreszcie mogę się wygadać;)  I to na temat:DDD  Miłe uczucie:)

Dziękuję Wam, kochani, za wsparcie, na prawdę! 

I zapraszam na zdjęcia!

Taaakie rzeczy oglądamy;) Prawdziwy czy nie?;)
Chodzimy tam, gdzie król piechotą chodzi;)
Dotykamy różnych dziwnych rzeczy - niektórzy tylko jednym palcem
Zamieniamy się rolami

Dociekamy....

A może drama? Hm?
Brrr... Znowu pająki.
Dyskutujemy!!!


Generalnie to siedzimy...;)
... i się nudzimy;)





Zażądano 16 krów. To dużo, trzeba było się targować. Ostatecznie stanęło na tym, że krów nie będzie, ale równowartość pieniężna (nie wiem ilu krów ostatecznie), a także łopaty, plastikowa miska... 

Widziałam afrykański ślub!  Uroczystość zaczęła się pod domem panny młodej. Pan młody i niektórzy goście przyjechali ze sporym opóźnieniem. Ale są usprawiedliwieni - kierowca nie chciał im przewieść samochodem urwagwapiwa bananowego, a bez tego jak mówi tutejsza tradycja - ani rusz. To piwo, o konsystencji ściśle rzecz ujmując błota i smaku kwaszonej kapusty jest nieodłącznym elementem na rodzinnej uroczystości przed ślubem.
Choć tak na prawdę posag jest ustalony zawsze przed, to tradycji musi stać się zadość i na oficjalnej uroczystości odbywają się negocjacje. No tak, o żonę trzeba tu zawalczyć;) Ciekawe, że pan mody nie ma w tym najmniejszego udziału. Siedzi wśród członków swojej rodziny i zdaje się na przedstawiciela swojej rodziny, który w jego imieniu zabiega o rękę kobiety.

Jeśli przedstawiciele obu rodzin skosztowali piwa bananowego, to można zaczynać!  Piwo bananowe pije się z jednego naczynia za pomocą naturalnych słomek. Następnie było wino miodowe prosto z tykwy, którego początkowo skosztowali obowiązkowo owi zacni panowie, a następnie reszta gości.

Stanęło na tym, że krów nie będzie. Była za to równowartość pieniężna (niestety nie wiem, ilu krów ostatecznie). Ale przecież to za mało! Trzeba więc było dorzucić jeszcze nowiutkie łopaty i plastikowe miski do posagu;)

 



Przybyli też pasterze, którzy z zapałem opiewali walory krów, które niby są z nimi: co jest lepsze - 16 krów, czy jedna ale super-wydajna?;) Ze strony rodziny pana młodego dało się słyszeć odgłosy naśladujące muczenie krowy;) 
  
Wreszcie targi się zakończyły. Panna młoda ubrana w złotą suknię siadła razem ze swym wybrankiem. Obowiązkowo nie mogła się uśmiechać - byłaby to oznaka braku szacunku dla rodziny, która cierpi z powodu rozstania. 
Zadanie wykonała i do końca dnia widzieliśmy uśmiechniętego szczęśliwego Prospera i smutną szczęśliwą Christinę. 

Po części rodzinnej, był ślub w kościele (katolickim). Msza rozpoczęła się z godzinnym opóźnieniem, ale i tak ostatnia para przybyła na ślub w trakcie uroczystości (na szczęście zdążyli na przysięgę). Afryka;) Tu czas inaczej płynie;) Potem sesja zdjęciowa pary młodej.

I przyjęcie! A na nim tańce intore!

Dzień zakończył się przybyciem młodego małżeństwa do ich nowego domu:)






W rolach głównych w tym dniu wystąpili:  
Christine i Prosper 
 - nauczyciele z naszej szkoły.

środa, 15 sierpnia 2012

O tym, kto maczał w tym wszystkim palce i o poszlakach, jakie na to wskazują.


Przepraszam za zwłokę. 

Dzieci z wioski
Przyznaj, że przeszło Ci kiedyś przez głowę, żeby wyjechać na misje;) Jedynie "przeszło przez głowę", bez poważniejszych planów. No więc mi też kiedyś przeszło. Przeszło i wyszło. Wiadomo - pomysł abstrakcyjny, poza tym trzeba znać język, no i skąd wziąć pieniądze na bilet?  Więcej już o tym nie myślałam. Zaadoptowałam natomiast w programie adopcji serca pewną dziewczynkę z Afryki (bo to każdy może).

Siedzę sobie kiedyś spokojnie w kościele. A tu podchodzi do mnie jakaś siostra zakonna. "Masz, to dla Ciebie, Maryja z Afryki". Ani ona mnie nie znała. Ani ja jej. Co za pomysł? Podziękowałam zaskoczona, a ona odeszła. To co od niej dostałam to coś w stylu medalika, tyle że z czarnego drewna i wielkości kilku centymetrów. W konsekwencji większość z nas (20-latków;)by pomyślała: "Może to taki znak, że powinnam jechać na misje do Afryki? Nie, to jednak abstrakcyjne. " Pomyślałam tak, jak pomyślałaby większość;) I znowu koniec tematu. Wiadomo - pomysł abstrakcyjny, poza tym trzeba znać język, no i skąd wziąć pieniądze na bilet? Poza tym to głupie, robienie wielkiego Haaalooo wokół wyjazdu do Afryki, skoro wokoło tyle ludzi. Pomagać się zaczyna od tych, którzy są najbliżej mojego nosa. Jak będę szukać za daleko i za wysoko to albo mi się zadrze albo wydłuży. Więc więcej już o tym nie myślałam. Ale myśli powróciły kilka razy, więc szepnęłam do Góry coś w tym stylu: "W razie czego jestem gotowa!"

Zbiornik na deszczówkę
Pół roku sobie minęło, zapisałam się na koło zainteresowań tyflopedagogiki (dot. nauczania o. niewidomych). Na pierwszym spotkaniu była Magda, wolontariuszka z FUA - opowiadała o zeszłorocznym projekcie realizowanym w Afryce. Powiedziała, że szukają nowego wolontariusza i że w ośrodku w Kobeho są pchły;)[oczywiście nie tylko to mówiły] Angelika zapisała. Zapytała o szczegóły, bo uznała projekt za interesujący, ale nie w tym kontekście, że to ona miałaby tam jechać.

Zrobiło się poważnie, bo temat zaczął do mnie wracać. I jak ma nie wracać, jeśli spałam w pościeli w żyrafy? ;)

Wreszcie skontaktowałam się z Fundacją i umówiłyśmy się na spotkanie. Stanęło na tym, że oni pomyślą i ja pomyślę jeszcze. 

Nasza Klerka:)
Miałam przespać się z pomysłem. Przespałam (w pościeli w żyrafy;) Stwierdziłam, że nie wiem, czy jestem właściwą osobą. Uwaga, teraz będzie o Bogu (nieobowiązkowe do czytania dla tych, którzy nie wierzą;) Próbuję się modlić, pytam, co zrobić. I jakoś tym razem (co zdarza mi się rzadko na modlitwie z taką szybkością) olśniło mnie = wpadłam na błyskotliwą myśl: "Zostawić decyzję FUA. Niech poszukają kogoś z lepszym angielskim i z większym doświadczeniem. A w razie czego - ja jestem chętna i gotowa." 

Jak tylko napisałam maila do FUA z tymi słowami, od razu tego pożałowałam. W głowie kręciły mi się myśli, że koniecznie chcę, żeby to mnie wybrali i żebym ja pojechała, bo chcę bardzo. Z drugiej strony byłam spokojna, że jeśli decyzja będzie na nie, to tak miało być.

Piżamowe harce;)
Odpisali na tak:) Potem przeszłam cykl szkoleń z MSZ, trzeba było zdać test, potem kolejne szkolenie...

I tak jestem tu gdzie jestem.

W międzyczasie uświadomiłam sobie, że nie pamiętam z jakiego kraju jest zaadoptowana przeze mnie afrykańska przyjaciółka. Otworzyłam szeroko oczy, gdy sprawdziłam, że na listach od niej widnieje rwandyjski adres. Marie-Claire mieszka całkiem nie daleko:) Tak więc wygląda na to, że wpadnę w odwiedziny;) 
Tak zwany przypadek, Ręka Boska lub szczęście:) 

Mieszkańcy Kibeho
Zaczynam przeczuwać, że ta podróż to nie tylko podróż wgłąb Afryki. To podróż wgłąb mnie. Ale co to dokładnie znaczy, to wam teraz nie napiszę, bo sama dokładnie nie wiem, a nie lubię rzucać pustych słów na wiatr. 



Niech Was Wszystkich Bóg Błogosławi!
Pozdrawiam! :)


PS.Proszę o wsparcie, bo jutro zaczynam cykl samodzielnych szkoleń, dotychczasowe były we współpracy z innymi wolontariuszkami. Nie chcę tego zawalić;)







poniedziałek, 13 sierpnia 2012

O tym, co tu robię, jak się tu znalazłam i kto maczał w tym palce.


Żeby nie zanudzić w międzyczasie będę wrzucać zdjęcia z safari;)

Już na samym początku zobaczyliśmy kupę słoni;)


Proszę mnie nie podziwiać za ten wyjazd do Afryki. Nie ma za co:) 
Jestem wdzięczna za to, że mogę tu być i włożyć część siebie, swoją pracę, swoje trzy grosze w poprawę sytuacji w Afryce. Nasz projekt bardzo mi się podoba (nie ukrywam!), a to dlatego, że jest dawaniem wędki, a nie ryby dla Afryki = to mądre. Kto chce pomóc wszystkim, nie pomoże nikomu, wiele międzynarodowych programów naprawy sytuacji "krajów trzeciego świata" nie przynosi efektów i jest zmarnowaniem utopionych w nich środków (polecam książkę "Brzemię białego człowieka") Jeśli chcesz pomóc Afryce, upewnij się, że pomoc dotrze do tego, kto na prawdę jej potrzebuje. 

A potem kupę innych zwierząt, np. żyraf.

Nasz projekt jest dawaniem wędki. To znaczy, że przyjechałyśmy do ośrodka dla dzieci niewidomych, po to, by przeprowadzić cykl szkoleń dla kadry pedagogicznej. W Rwandzie nie ma studiów tyflopedagogicznych, a poza tym większość nauczycieli ośrodka jest dopiero w trakcie studiów. Przez 3 miesiące szkolimy nauczycieli w zakresie metod pracy z dziećmi niewidomymi, dalej poradzą sobie sami. Nie przyjechałam po to, by zastąpić 1 nauczyciela Rwandyjczyka, uważając że przeprowadzę lekcje lepiej zamiast niego, zabierając mu miejsce pracy. Nie przeprowadzę lepiej, ze względu na różnice kulturowe. Jestem tu po to, by podzielić się wiedzą ze studiów i zrobiwszy swoje wrócić do Polski.

Żyrafy aż skręcało;)
Pomysłodawcą tego projektu jest Fundacja Usłyszeć Afrykę. Dotacji udzieliło nam MSZ. Dzięki programowi MSZ Wolontariat Polska Pomoc, możliwe jest nie tylko przeprowadzenie szkoleń, ale też wyposażenie ośrodka w zapas niezbędnych pomocy dydaktycznych i materiałów do nauki i terapii, lasek dla niewidomych i wielu innych potrzebnych rzeczy.

Ktoś we mnie uwierzył, ktoś na ziemi i ktoś w niebie (tak wierzę) i tak się tu znalazłam.

Nie szukałam możliwości wyjazdu. Sama do mnie przyszła, a powiedziałam jej "tak"! Nie wymyśliłam sobie, że będę "misjonarką, by nieść pomoc biednym Afrykańczykom, którzy cierpią". W Polsce mamy tysiące ludzi, którzy potrzebują naszej pomocy. Podziwiam tych, którzy w swoich domach, cichutko znoszą swoją trudną codzienność, którą może być opieka nad chorym członkiem rodziny, czy tych, którzy pomimo własnej choroby walczą na rzecz innych. To jest największa misja. Ta, o której nikt nie wie, ale o której Ty może wiesz, który czytasz tego bloga. 

Zebry się na nas wypięły;) Ale potem były inne.

Jeśli tu jestem, to znaczy, że taka zwykła Angelika jak ja może pomóc Afryce. Ta czasem nieogarnięta (dziękuję za wyrozumiałość wszystkim, którzy tego doświadczają:) Ta czasem milcząca (o, jak dobrze, gdy są wokół jacyś nawijacze topiców;) Ta, która lubi wyzwania:) Ta, która jest świadoma, że może się cieszyć ze swoich talentów, dzieląc się nimi. Ta, która z każdym tygodniem lepiej poznaje siebie i klucz do swojej osobowości. W gruncie rzeczy chodzi o to, żeby się otworzyć to znaczy być w pełni sobą, nie będąc tylko dla siebie. Czujecie?


Uwaga, teraz Ci, którzy nie wierzą w Boga niech nie czytają, bo będzie trochę o Nim;)

Widziałyśmy też masę innych zwierząt: krokodyle, hipopotamy, antylopy, małpy. A kupa słonia doprowadziła nas do jej właściciela.



Zabrakło dla nas przewodnika, ale s. Jana jeździła lepiej niż on:)
Skąd tu jestem? Według mnie On maczał w tym palce.

Kto chce wiedzieć więcej niech poczeka do jutra




;)



 


sobota, 4 sierpnia 2012


Wycieczki na targ

Czasami wybieramy się na edukacyjną wycieczkę z dziećmi do miasta na targ.
Ludziska patrzą. 
Patrzą. 
Jak na zjawisko. 
Zupełnie nie są przyzwyczajeni do widoku osób niewidomych, którzy poruszają się samodzielnie z laską lub ze wsparciem przewodnika.

Jak to? - zastanawiają się Rwandyjczycy, przywykli do widoku dzieci niewidomych prowadzonych za pomocą kija, którego jedną część  trzyma dziecko, a drugą pseudo-przewodnik. 

Nauczyciele po naszych szkoleniach na podsumowującym spotkaniu powiedzieli, że biorą sobie za misję pokazywanie innym Rwandyjczykom właściwych technik poruszania się osoby niewidomej z przewodnikiem. Oby! Miejmy nadzieję, że ich zapał nie ostygnie wraz z nadejściem pory deszczowej;)

Sprzedawcy na targu odnoszą się jednak do nas przychylnie. Pozwalają niewidomym dzieciakom obejrzeć dokładnie różne owoce i warzywa. Dzieci same płacą i pakują towary, z których po powrocie robimy wspólnie coś na ząb;)

W Rwandzie panuje przekonanie, że ślepotę zsyłają zmarli przodkowie, żeby się zemścić na swoich żyjących krewnych.

W Ośrodku jest wiele dziećmi niewidomych i słabowidzących porzuconych przez rodziny.




O popędzaniu wieprza

Mieszkańcy naszej wioski Kibeho
Spacer przez wioskę. Szli gęsiego na wprost nas.
- Ale wielka świnia! 
- Która? - pytam zdziwiona, nie dowierzając, że można w taki sposób mówić o człowieku, nawet jeśli jest nieco, powiedźmy, otyły.  

Szli gęsiego na wprost nas: mały Afrykańczyk w rozdartej koszulinie, wielki czarny wieprz i ojciec (chłopca oczywiście). 
Ukryty nieco za chłopcem wieprz, po chwili wynurzył się w całej okazałości:p
Czasami potrafię się na prawdę zagapić:D


Ci co nie wiedzą, niech wiedzą, że jestem też introwertykiem z natury. To, że jestem w Afryce wcale nie sprawiło, że jestem inna. Jestem nadal roztrzepana i zdarza mi się często milczeć jak grób, prawda?;)



Gdy jest potrzeba mam wiele do powiedzenia:) 

A czasem nie rozumiem siebie:] 
Czasem, także tu, jest mi ciężko ze sobą, bo chciałabym być bardziej wygadana lub ogarnięta.





Ale nie tędy droga:)  Nie można popędzać swojej osobowości jak wieprza, bo się zaprze i nie ruszy dalej:p





Gdy odpuszczam i pozwalam sobie na chwilę samotności, ale nie takiej, w której próbuję być inna, tylko takiej, w której jest mi ze sobą dobrze. Wtedy odpoczywam:) 









Generalnie – bardzo lubię towarzystwo ludzi!!:) 


 

Idziemy dalej przez wioskę. 

 Dzieciaki wędrują sobie "samopas". Patrzymy - biegną.  Koszulinki rozdarte, ale buźki uśmiechnięte. Małe brudaski. Zobaczyły abazungu (białych). Podstawowe pytanie: Czy jesteś Amerykaninem? My, że nie;) Wykręcamy je porządnie, podrzucamy, bierzemy na ręce, gramy, tańczymy, wreszcie drepczemy kawałek razem. Nigdzie nie widać matek, które zauważyłyby, że obce abazungu (biali) "porwały" ich dzieci. Oczywiście wszyscy przechodzący przyglądają się nam, a niektórzy nawet wiedzą jak się nazywamy! W tej wiosce wieści szybko się rozchodzą.